niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 1 

W głowie miałam pustkę, moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Próbowałam się ocknąć, ale nie miałam na to siły. Słyszałam, jak Janek krzyczał na Kamila: 
- Gaz do dechy, z nią jest coraz gorzej! 
- Boże ona jest taka blada - powiedział Klemens. - Mała słyszysz mnie? - Zwrócił się do mnie - Nie rób mi tego, nie odchodź, nie dziś, proszę - mówił ze smutkiem w głosie, potrząsając mną lekko. Mknęliśmy przez centrum Zakopanego grubo ponad 150 km/h. Kamil był mocno skupiony, Piotrek nawigowali go z przodu, a Janek z Klimkiem próbowali mnie jakoś ocucić. Samochodem dość mocno rzucało, prędkość i dziurawe drogi robią swoje, Klemens przytrzymywał mi głowę na swoim ramieniu, żeby nie latała we wszystkie strony. W przeciągu zaledwie piętnastu minut dojechaliśmy do szpitala. Kamil wyskoczył z auta jak oparzony i otworzył tylne drzwi. Uderzył mnie podmuch lodowatego powietrza, wzdrygnęłam się. Piotrek poleciał na SOR zawołać kogoś do pomocy, a Janek z Kamilem pomagali Klimkowi bezpiecznie wyjąć mnie z samochodu. Chłopak, jak gdyby nigdy nic, wziął mnie na ręce i wysiadł z samochodu bez większego wysiłku. Klemens wniósł mnie na izbę przyjęć, gdzie wpadł na biegnącego Żyłę z noszami. Chłopcy położyli mnie delikatnie na zimnym obiciu leżanki. Nadal walczyłam sama ze sobą, tak bardzo chciałam się wreszcie obudzić, podziękować im za opiekę i przeprosić za to całe zamieszanie. Czułam się strasznie głupio. Łóżko, na którym leżałam, zaczęło się przemieszczać. Z hałaśliwej izby przyjęć wwieźli mnie do jakiejś cichej i niewielkiej sali. Słyszałam pielęgniarkę, która kłóciła się z lekarzem o to, co mi podać. Nagle poczułam silne ukłucie w okolicy prawego nadgarstka. Cicho jęknęłam. Po chwili nastała zupełna cisza, głowa zaczęła mnie mniej boleć i powoli odzyskiwałam przytomność. Po jakiś 5 minutach otworzyłam oczy. Z każdym mrugnięciem zawirowania ustawały coraz bardziej. Lekko rozproszona, wspięłam się na łokcie i spojrzałam na siedzącego tyłem do mnie doktora. Chrząknęłam znacząco, co sprawiło, że lekarz raczył się odwrócić i spojrzeć na moją skromną osobę. Odkąd pamiętam, nienawidziłam lekarzy, leków, igieł i tym podobnych rzeczy. Spojrzałam na prawą dłoń i jęknęłam przeciągle. Miałam założony wenflon i podłączoną kroplówkę. Doktor siedział wyprostowany na swoim fotelu i przyglądał mi się bacznie, po czym zapytał z udawaną troską
- Czy coś nie tak? Jak się pani czuje? 
- Dobrze, mogę już stąd wyjść? - zapytałam.
Lekarz spojrzał na mnie z politowaniem.
- W żadnym wypadku, mogła pani doznać poważnego urazu czaszki podczas wypadku. Trzeba panią prześwietlić i wykonać kilka dodatkowych badań, stwierdzających, czy pani życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. Co on mi tu pieprzy - pomyślałam. Bez namysłu dodałam:
- Nic mi pan nie będzie prześwietlał, bo ja sobie tego nie życzę - po czym wstałam z kozetki, wypielam sobie kroplówkę i opuściłam gabinet zabiegowy. Ku mojemu zdziwieniu, pod drzwiami siedziała ta sama czwórka, która mnie tu przywiozła. Wstali i spojrzeli na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się do nich i powiedziałam, że nic mi nie jest. Lekko się przy tym skrzywiłam, co nie umknęło ich uwadze. Piotrek podszedł do mnie bliżej i spojrzał mi w oczy.
- No sory, ale coś czuje, że nie mówisz nam wszystkiego - powiedział podejrzliwie. Westchnęłam i usiadłam na krzesełku.
- No dobra. Chcieli mi zrobić jakieś badania - powiedziałam i widząc ich lekko zniesmaczone miny, dodałam: - Ale ja na prawdę dobrze się czuję. Serio, nic mi się jest.
Uśmiechnęłam się najładniej jak tylko potrafiłam. Chłopcy spojrzeli po sobie. Kamil podał mi rękę, zmuszając mnie tym samym do tego, żebym wstała. Złapał mnie lekko w pasie i skierowaliśmy się powoli do wyjścia. Przed opuszczeniem budynku poczułam, jak ktoś nakłada na moje barki kurtkę. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętego Klemensa. Puścił mi oczko i wyszliśmy. Usiadłam z przodu, chłopcy z tylu siedzieli ściśnięci jak sardynki, choć mówiłam, że mogę siedzieć na tyle, ale oczywiście nikt mnie nie słuchał. No tak, z czterema nie wygram - pomyślałam. Jechaliśmy wolno przez miasto, spoglądałam na przechodniów, takich szczęśliwych i uśmiechniętych, nie zwracających uwagi na niską temperaturę i sypiący śnieg. Przechadzali się ulicami Zakopanego z rodzinami, dzieci biegały i chwytały w łapki spadające płatki śniegu. Nim się zorientowałam, byliśmy na miejscu. Gdy samochód stanął, chwyciłam za klamkę i chciałam wysiąść, ale cofnęłam rękę, po czym powiedziałam z uśmiechem:
- Dziękuję  wam za wszystko i przepraszam za całe zamieszanie.
Kamil uśmiechnął się do mnie ciepło i chóralnie wraz z kolegami odpowiedział:
- Nie ma za co!
Piotrek wyskoczył z samochodu i w mgnieniu oka stał przy moich drzwiach, otworzył mi je i podał rękę, mówiąc:
- Dama pozwoli.
Śmiejąc się, złapałam go za dłoń i wysiadłam. Piotrek wskoczył na moje miejsce i zatrzasnął za sobą drzwi. Już mieli odjeżdżać, kiedy boczna szyba opuściła się o kilka centymetrów. Zadowolony Piotruś pogroził mi palcem i dodał:
- Tylko uważaj na siebie maleńka. Następnym razem możesz trafić tylko na mnie, hehehe. I odjechali z piskiem opon. Pomachałam im i weszłam do hotelu. Szybko wskoczyłam do windy, wcisnęłam przycisk i winda powoli ruszyła. Zamknęłam oczy i oparłam się o jedną ze ścian. Przed oczami przewijały mi się obrazy dzisiejszego dnia. Spojrzałam na zegarek - była już siedemnasta.
- Cholera! - wrzasnęłam i gdy tylko winda stanęła, wybiegłam z niej i z impetem wpadłam na Ewelinę. Spojrzała na mnie zdziwiona
- A Ty co taka zmarnowana? Przebieraj się i lecimy pod skocznię, zaraz się zaczyna - powiedziała z entuzjazmem w głosie. 
- Tak, tak, wiem, już lecę – rzuciłam, biegnąc do drzwi. Byłam osłabiona, znów zaczęło mi się kręcić w głowie, ale miałam to gdzieś. Podtrzymałam się framugi drzwi, przekręciłam kluczyk i weszłam do pokoju. Było w nim zimno, jak w lodowce. No tak, zapomniałam zamknąć okna. Świetnie - pomyślałam. Zdjęłam z siebie brudne ubrania, a przemokniętą kurkę zawiesiłam na krzesełku koło grzejnika. Wzięłam szybki prysznic, nakremowałam twarz, założyłam odzież termiczną i swoją ulubioną niebieską kurtkę, którą dostałam od Krzysia, po tym, jak wygrał jeden z konkursów we Włoszech w Val di Fiemme. Na samą myśl o tym, do oczu napłynęły mi zły, byłam z niego taka dumna, zawsze byłam i nadal jestem. Choć do dzisiejszego konkursu na Wielkiej Krokwi się nie zakwalifikował, z każdym skokiem był coraz lepszy. Stałam tak dłuższą chwile przed lustrem, wytarłam oczy i nałożyłam puder. Już kończyłam kiedy ktoś zapukał do drzwi. Podeszłam i otworzyłam. Zobaczyłam Krzyśka z miną zbitego psa
- Przepraszam - powiedział.
Stałam jak osłupiała. Przecież to ja go powinnam przepraszać, tyle mu zawdzięczam, opiekował się mną, a ja go tak potraktowałam. Patrzyłam na niego chwilę. Miał wzrok wbity w ziemię. Podeszłam do niego, uniosłam podbródek i uśmiechnęłam się słodko.
- Nie wygłupiaj się, nic się nie stało - powiedziałam i wciągnęłam go do pokoju, zatrzaskując za nim drzwi. - To ja powinnam Cię przeprosić. 
- Nie masz za co - powiedział i przytulił mnie mocno do siebie - Ślicznie wyglądasz w tej kurtce - powiedział.
Uśmiechnęłam się i wtuliłam w jego umięśniony tors. Z transu wyrwał nas dźwięk telefonu. Podeszłam do toaletki i odebrałam
- Halo?
- No dawaj tu na dół, bo zaraz pójdę bez Ciebie - krzyknęła w słuchawkę Ewelina, udając obrażoną. 
- Już idę - powiedziałam i się rozłączyłam.
Spojrzałam na wyświetlacz. 10 nieodebranych połączeń od mamci i 4 smsy.
- Cholera! - zaklęłam pod nosem, wykręciłam numer i w słuchawce usłyszałam zdenerwowany głos Andzi:
- Halo? Karolina, co się z Tobą dzieje, czemu nie dzwonisz ani nie piszesz? Na cholerę Ci ten telefon ja się pytam, skoro nigdy nie mogę się do Ciebie dodzwonić?! Kiedy skończyła się na mnie wydzierać, wytłumaczyłam jej, że poszłam pobiegać, a telefon został w pokoju i jakoś ją udobruchałam. Powiedziałam o prezencie od Eweliny i o tym, gdzie się zaraz wybieramy. Była pod ogromnym wrażeniem, cieszyła się z tego, że jestem zadowolona. Podczas mojej rozmowy z mamą, przyjaciel usiadł na łóżku i bacznie obserwował moje nieudolne starania zakończenia rozmowy. Uśmiechał się do mnie i próbował mnie rozśmieszać. Popukałam się w głowę i dałam mu do zrozumienia, że ma coś z głową nie tak, śmiejąc się przy tym bezgłośnie. Chwilę potem zakończyłam rozmowę z mamcią, chwyciłam Krzyśka za rękę i wyszliśmy z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Zbiegliśmy schodami, żeby było szybciej, ale pod koniec zakręciło mi się w głowie i gdyby nie przyjaciel, spadłabym z kilku ostatnich schodków.
- Wszystko okej? - zapytał zatroskany. 
- Jasne - odparłam i uśmiechnęłam się nieszczerze.
W rzeczywistości czułam się nie najlepiej. Wiedziałam, że mi nie uwierzył, było to widać w jego oczach. Przyglądał mi się bacznie i zapytał:
- A właściwie to gdzie się dzisiaj podziewałaś przez większość dnia?
Odwróciłam wzrok i odpowiedziałam:
- Biegałam, musiałam pobyć trochę sama, dobrze mi to zrobiło - uśmiechnęłam się sama do siebie. Weszliśmy na recepcje i zobaczyliśmy wkurzoną Ewelinę, która gdy tylko nas zobaczyła zmierzyła nas ostrym wzrokiem i krzyknęła:
- No, nareszcie ! 
Parsknęliśmy śmiechem i wyszliśmy z hotelu. Było zimno, ale czułam się cudownie. Właśnie spełniało się jedno z moich marzeń. Wzięłam Krzyśka pod ramię i szliśmy tak, śmiejąc się i żartując, w stronę skoczni. Płatki śniegu powolnie sypały się z nieba, było idealnie.

- Tak jak sobie wymarzyłam - powiedziałam i spojrzałam w niebo..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz